Sambor |
Wysłany: Sob 15:40, 22 Lip 2006 Temat postu: "Orla perć" wrzesień 2005 |
|
Po przygodzie w Tatrach Zachodnich wyprawa w wysokie była tylko kwestią czasu.
Możliwość znalazła się pod koniec wakacji, a mieliśmy jechać z Witosławem.
Wycieczka miała trwać 3-4 dni i chcieliśmy przejść sporo szlaków. Oczywiście rzadko zdarza się, aby wszystkie plany wypaliły w 100 %. Problem pojawił się w związku z tym, że Wit miał być w komisji wyborczej i musiał zostać przeszkolony ;P. Jeśli się pamiętam szkolenie miało odbyć się w czwartek, o wszystkim dowiedziałem się w poniedziałek. No i co teraz robić…było tylko jedno wyjście. Jeszcze wieczorem pakowanie się i do Krakowa. Tam pół nocy nad mapą i we wtorek o 4 na dworzec i w góry . Trasa niby 2 dniowa, ale ambitna strasznie, teraz już o tym wiemy ;P. Chcieliśmy dojść Orlą Percią jak najdalej najlepiej do Morskiego, rano zaatakować Rysy i wrócić do Krakowa. Proste prawda . Byliśmy na tyle szybcy, że na Kasprowym byliśmy już o 8.00. Stąd roztaczał się cudowny widok, tylko ta Świnica cała w chmurach wygląda trochę przerażająco .Ale nic nas nie powstrzyma i wyruszamy. Podejście pod szczyt Świnicy naprawdę robi wrażenie..jest cała w chmurach i tylko czasami w górze pojawiają się nagie skały, nigdy nie byłem w wysokich górach, ale tak zawsze sobie to wyobrażałem . Szlak jest naprawdę wymagający, zwłaszcza jak ktoś jest pierwszy raz w Tatrach Wysokich. Łańcuchy, klamry, drabinki naprawdę nie sądziłem ze tak zmęczę sobie łapy. Oczywiście Wit na podejściach mi ucieka, ale podejścia nigdy nie były moja mocna strona, za to na łańcuchach go doganiam, to z kolei chyba brak wyobraźni . A te łańcuchy robią duże wrażenie. Półka skalna, łańcuch i przepaść. Czasami człowiek czyta a tym i wydaje mu się ze rozumie o co chodzi, jednak żeby naprawdę poczuć te emocje trzeba się takim czymś przejść. A gdy okazuje się ze wszystko jest w dodatku mokre, zabawa zaczyna stawać się naprawdę ekstremalna. Do Zawratu wszystko było ok.. Czas dobry, zmęczenie jeszcze nie daje się bardzo we znaki, tylko wody zaczyna brakować. A każdy z nas miał jej po 3 litry, ale cóż w tych warunkach organizm pracuje trochę inaczej. Mamy kupę czasu a do przejścia ostatni odcinek Granaty. Na mapie wydaje się bez problemu jednak po krótkiej chwili już wiemy, o co chodzi. Tu skały stają się naprawdę nagie, postrzępione i wilgotne, i tak jak wszystko, co nagie i wilgotne, skały te powodują niesamowity wzrost adrenaliny. Ale wycofać się już nie można. Idziemy w chmurach, czasami widoczność sięga 10 metrów. Witek idzie z przodu i co chwile gubię z nim kontakt wzrokowy, a to znaczy ze gubię wszelki kontakt, bo wiatr szumi tak głośno ze wystarczy się schować za skale i już nic nie widać. Oczywiście żeby tego było mało zaczynają mnie opuszczać siły, ciekawe czy Wita tez. Coraz wolniej noga za noga i tylko czekać na koniec szlaku. A ty nagle wyrasta podejście, i jeszcze jedno. Eh trochę się już zmęczyłem. Całe szczęście w końcu się udaje. Krzyżne, tu zaczyna się Orla, całe szczęście, bo zaraz się ściemni. NA mapie radosna wiadomość ze już tylko kawałek trochę ponad godzinę. Po półtorej godzinie zostaje z tylu i nie mam pojęcia gdzie jest Wit. Zastanawiam się czy nie zgubiłem szlaku, ale nic nie widać, bo w kolo tylko kosodrzewina. Postanawiam iść dalej. Jest, pije w najlepsze wodę, ale dobrze jest woda . Do schroniska dochodzimy grubo po 20, jest już ciemno. Cale szczęście jest jeszcze dla nas kawałek podłogi. Coś jemy zamawiamy piwo, ja zrobiłem łyk i miałem dość, żołądek też się zmęczył. Wit chwali się jaką zrobiliśmy trasę, i który raz jesteśmy w tatrach. Oczywiście jedyna reakcja ludzi jest najpierw niedowierzanie potem pewnie sobie myślą cos o rozsądku w górach. Dlatego więcej się nie chwalimy Ale i tak nie jesteśmy najlepsi, ok. 23 do schroniska wchodzi jeszcze jedna ekipa, Ci będą nocowali na korytarzu miedzy butami . Jeszcze nigdy nie spało mi się tak dobrze na podłodze. Dopiero rano wyszło na jaw jak bardzo się zmęczyliśmy , ciężko się poruszać wiec decyzja jest jedna, najbliższą droga do Morskiego i do domu . Poszliśmy ze spotkanymi kolegami z Katowic, btw. Studiującymi w Gliwicach. Gdy schodzimy do schroniska świat momentalnie się zmienia, widać turystów drepczących asfaltem, kolesi w adidasach i czapkach z daszkiem i ich dziewczyny cale w różu. Jest to taka szybka przemiana ze naprawdę robi wrażenie. Ale oni też pewnie cieszą się ze SA w górach, że tyle musieli przejść, no może płaczącym dzieciom nie bardzo się podoba, ale nie wszyscy mogą być zadowoleni. Jeszcze tylko chwilka odpoczynku i wracamy. Czas trasy z morskiego złamaliśmy o polowe, ale te limitu czasu chyba nie dla nas . Gdy dochodzimy do dworca akurat ma się pojawić autobus Gliwice, wiec decyzja może być tylko jedna. Do domu Autobus cały dla nas i w końcu można wyciągnąć nogi . Na zakończenie dodam ze jeszcze po 3 dniach zawsze nosiłem ze sobą butelkę wody, bo pragnienie nie ustępowało
PS. Dzięki Wit ze wybiłeś mi z głowy pomysł spania w kosodrzewinie |
|