Autor Wiadomość
kasia
PostWysłany: Pon 16:13, 06 Sie 2007    Temat postu:

heh:) znałam dużo takich historyjek ale oczywiście teraz żadnej nie mogę sobie przypomnieć..

za to pamiętam coś innego Very Happy
[ cytat w historyjce jak najbardziej autentyczny Smile ]

tata kiedyś mi opowiadał o pogrzebie jednego z kolegów z Topru. Facet był ponoć strasznym kobieciarzem, zawsze wyrywał na dyżurach panny i potem na jakiś czas przypadkowo gdzieś z nimi znikał Very Happy

w trakcie pogrzebu wszyscy stali koło grobu w pełnej zadumie. i nagle coś huknęło Smile oczywiście dźwięk dochodził z trumny.
jeden z Toprowców słysząc to stwierdził: "ooo Heńkowi wreszcie pała spadła" Very Happy


oo i jeszcze jedno:

pozwolę sobie zacytować opowieść Wł.Cywińskiego - Toprowca, mistrza tatrzańskiego humoru:

" do dziś tkwi w mojej pamięci pewien sytuacyjny, czarny dowcip Fafika Olszewskiego. na dworze ulewa, w schronisku dziki tłum. Fafik z groźną miną uspokaja jakieś wrzeszczące i goniące po sali dziecię.
odzywa sie mamusia: co pan, dzieci nie lubi? .
Rzecze na to Fafik: Lubię, ale w trumienkach "
ruda
PostWysłany: Sob 21:25, 04 Sie 2007    Temat postu: coś o górach.. :)

znalezione na forum o tatrach, tytul: kronika wypadków smiesznych Very Happy Very Happy

"Uwięziona na ścianie małego Koziego Wierchu dziewczyna szukała ratunku, wymachując... czerwonym biustonoszem. Uratowali ją księża. Pijanego turystę ratownicy znieśli na noszach. W podzięce przyniósł im... flaszkę. Góry to nie żarty, szczególnie dla ratowników, dla których każde wezwanie to ratowanie czyjegoś życia, czyjś strach, słabość, ale i czyjaś bezmyślność czy brak wyobraźni. Są jednak akcje, do których TOPR-owcy wracają... z uśmiechem. Takie wspomnienia przynosi każdy kolejny rok. Dziś wracamy do najśmieszniejszych wydarzeń z ostatnich dwóch lat. Wszystkie na szczęście skończyły się dobrze. 6 listopada 2002 roku. Tuż przed godz. 23. do TOPR-u zadzwoniła gdzieś z Polski mocno zdenerwowana pani X z informacją, że do Zakopanego, do jednego z pensjonatów, wyjechał jej mąż, cierpiący na depresję psychiczną. Gdy zadzwoniła wieczorem do pensjonatu, okazało się, że męża tam nie ma. Podobno wyszedł na 3 dni w góry. Ona ma bardzo złe przeczucia, boi się, że mąż, będąc w kiepskim stanie psychicznym, może sobie coś zrobić. Prosi więc, by rozpocząć poszukiwanie. Ponieważ nie uzyskaliśmy informacji, dokąd pan X mógł pójść, a o tej porze nie było już szans telefonicznego sprawdzenia, czy poszukiwany nie zameldował się w którymś ze schronisk, postanowiliśmy poczekać do rana. Przed drugą w nocy w centrali zadzwonił telefon. Zdenerwowany pan Y poinformował ratownika dyżurnego, że jego bardzo znerwicowana i będąca w depresji żona wyjechała do Zakopanego. Dziwnym trafem zatrzymała się w tym samym pensjonacie, co poszukiwany wcześniej pan X. Gdy pan Y tam zadzwonił, poinformowano go, że pani Y wyszła na 3 dni w góry. Pan Y, mając na uwadze stan psychiczny żony, boi się, by sobie w górach coś nie zrobiła i prosi o wszczęcie poszukiwań. Ponieważ nie podał żadnych szczegółów, dokąd poszła żona, ratownicy postanowili zaczekać z poszukiwaniami do rana, tym bardziej że nie słyszeli wcześniej o pensjonacie, do którego zjeżdżaliby sami będący w depresji turyści. Rano skontaktowali się z pensjonatem, z którego wyszli poszukiwani. Udzielający informacji stwierdził, że z tą depresją to chyba jednak przesada, bo zachowanie poszukiwanych świadczyło raczej o tym, że przeżywają pełnię szczęścia. Sprawdzono schroniska. W jednym z nich odnaleziono pana X i panią Y. Po ich depresji nie zostało śladu. Wyglądało na to, że po nocy spędzonej w schronisku pan X i pani Y odnaleźli się dla siebie. Nie wiemy tylko, czy z tego faktu ucieszyli się pani X i pan Y. 2 stycznia 2003 roku, godz. 18.05. W centrali dzwoni telefon. Zaniepokojona niewiasta mówi, że wraz z koleżanką jest gdzieś? na szlaku w rejonie Małołączniaka lub Kopy Kondrackiej. Jest mgła, silny wiatr. W tych warunkach nie bardzo wiedzą, jak iść dalej, by dojść na Kondratową. Na dodatek mają słabą baterię w latarce. Są przy słupku granicznym, ale w tych warunkach nie mogą odczytać jego numeru. Ratownicy wiedzą więc jedynie, że turystki są między Ciemniakiem a Kasprowym. Z centrali wyruszają ratownicy. Idą na Kondratową i dalej na Przełęcz pod Kopą Kondracką, a stamtąd najpierw w kierunku Czuby Goryczkowej. Nie spotykają nikogo. Wracają więc w kierunku Małołączniaka. Tam też nie ma poszukiwanych. Jest jednak z nimi łączność telefoniczna. Dyżurny z centrali przez telefon prosi, by wypatrywały wystrzelonej na Małołączniaku rakiety. W telefonie radosny okrzyk: - Widzimy! Pozostaje ustalenie szczegółów, kierunku, odległości. Już wiadomo, że dziewczyny mogą być w rejonie Krzesanicy. Tam też podążają ratownicy. O 21.56 napotykają oczekujące na pomoc turystki. Są w dobrej formie, choć nieco zmarznięte. Ratownicy częstują je gorącą herbatą i potem sprowadzają na Kondratową. Okazało się, że poprzedniej nocy dziewczyny nocowały w szałasie na Stołach (sylwester?). Dopiero o godz. 11. wyruszyły na Ciemniak, chcąc dojść na Kondratową. Krótki dzień, złe warunki atmosferyczne, a może brak kondycji po sylwestrze znacznie przedłużyły wycieczkę. No, ale wszystko dobrze się skończyło. 2 lutego 2003, godz. 20.40. Do centrali dodzwonił się turysta, informując, że jest gdzieś w rejonie Ciemniaka. Szlak jest zasypany, a on nie wie, jak można zejść ze szczytu. Informuje, że jest duży mróz, lekki wiatr. Ponieważ sam nie odnajdzie drogi zejściowej, prosi o pomoc. Z centrali wyruszają dwa zespoły ratowników. Jeden podchodzi na Ciemniak od Zahradzisk, a drugi idzie przez Dolinę Tomanową i Rzędy. O godz. 22.30 znów telefon. Mężczyzna informuje, że jest na grani, odnalazł słupek graniczny i podaje jego numer. Okazuje się, że jest dokładnie na Ciemniaku. Toprowcy polecają, by czekał tam na podchodzących szlakiem ratowników. O godz. 1.50 zespół idący przez Adamicę wychodzi na wierzchołek i spotyka pechowca. Ratownicy nawiązują kontakt z drugim zespołem. Okazuje się, że brnie on w głębokich śniegach i do wierzchołka ma jeszcze kawałek. Pierwszy zespół idzie mu naprzeciw, torując drogę, a turysta dostaje polecenie, by zaczekał na nich około 20 minut. Po tym czasie wszyscy ratownicy dochodzą na wierzchołek. A tu niespodzianka - nikogo nie ma. Ratownicy bawią się w Indian i po śladach na śniegu wnioskują, że facet poszedł sobie w dół, w kierunku Zahradzisk, trasą przetartą przez ratowników. Po chwili widzą w dole oddalające się światełko. Mężczyzna nie reaguje na wołania, a nawet przyśpiesza. Z siedziby TOPR wyjeżdża samochód na Zahradziska, by tam zaczekać na uciekiniera. W tym czasie ratownicy schodzący z Ciemniaka doganiają go. Na pytanie - dlaczego ucieka przed nimi, najpierw mówi, że było mu zimno, później, że bał się, że będzie musiał zapłacić za akcję ratunkową. Prawda była jednak trochę inna. Turysta podobno jest nauczycielem i miał na wiosnę prowadzić w Tatry szkolną wycieczkę. Chciał więc wcześniej sam poznać trasę. Kiedy warunki zmusiły go do wezwania pomocy, bał się, że informacja o jego wyczynie przedostanie się do prasy i wtedy z przyjazdu z wycieczką szkolną w Tatry nic nie wyjdzie. 20 marca 2003. Tuż po 16. turyści schodzący z Hali Gąsienicowej powiadomili TOPR, że na Przełęczy między Kopami spotkali pijanego mężczyznę, który prosił o pomoc w dotarciu do Murowańca. Ratownicy nie natknęli się tam jednak na nikogo ?potrzebującego pomocy?. Poszli więc dalej, aż do Murowańca. Okazało się, że zmęczony turysta? dotarł jednak o własnych siłach do schroniska i zaraz smacznie zasnął. 1 maja w godzinach wieczornych otrzymaliśmy od policji informację o turystach, którzy pobłądzili w rejonie Nosala. Na poszukiwania w tamten rejon wyjeżdża ekipa ratowników. W tym czasie do TOPR dociera informacja, że na Kasprowym Wierchu pojawiła się czteroosobowa grupa piechurów, którzy upierają się, że doszli na Nosal. Jak się okazało, byli to poszukiwani mieszkańcy Siedlec, którzy idąc z mapą w ręku na Nosal, dotarli... na Kasprowy Wierch. 21 sierpnia 2003, około 16.30 przechodzący przez Przełęcz w Grzybowcu powiadomił przez telefon komórkowy TOPR, że znajduje się tam młody turysta, bardzo osłabiony, który twierdzi, że nie zejdzie o własnych siłach i prosi o wezwanie pomocy. W tamten rejon udało 7 ratowników. Gdy dojeżdżali do szałasu w Dolinie Strążyskiej, zatrzymał ich młody człowiek mówiąc, że to chyba po niego jadą. Ponieważ wyglądał dość dziarsko, na pytanie - dlaczego wzywał pomocy, skoro jest w dobrej formie, odpowiedział: - Byłem bardzo głodny i przez to osłabłem. Jakaś pani poczęstowała mnie kawałkiem czekolady, po zjedzeniu której wróciły mi siły, więc schodzę. 10 października 2003, godz. 23.10. W centrali dzwoni telefon. Turysta informuje, że na Boczaniu poważnie zasłabł jego kolega. Potrzebna jest pomoc. Na ratunek wyruszają ratownicy. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że turysta jest bardzo osłabiony, ale... nadmiarem wypitego alkoholu. Ratownicy najpierw próbują go sprowadzać - na nic. Pakują go więc w nosze francuskie i znoszą do Kuźnic. To jednak nie koniec niefortunnych dla turysty zdarzeń. W czasie transportu, chyba z przedawkowania trunków, jego stan na tyle się pogorszył, że koniecznym okazało się wezwanie karetki pogotowia i wizyta w zakopiańskim szpitalu. Po dojściu do siebie przyszedł do centrali, podziękować ratownikom. Przyniósł... flaszkę. Pewnego grudniowego dnia 2003 r. do TOPR przyszedł starszy pan i zapytał o kilku ratowników. Żadnego z nich nie było w tym czasie w centrali. Trochę zasmucony powiedział: - Bo ja przyszedłem podziękować im za uratowanie mojej córki. I wyciągnął z plecaka parę butelek dobrego, francuskiego wina. - Dziękuję za akcję w listopadzie 2002 roku na Małym Kozim Wierchu, gdzie uratowaliście młodą Polkę od lat mieszkającą na Alasce. A była to akcja, która ze względu na przebieg i zdarzenia jej towarzyszące na długo ratownikom pozostała w pamięci. Rzecz dzieje się 21 listopada 2002 r. W Księżówce trwają rekolekcje dla księży. Trzech duchownych postanawia zrobić sobie dzień ?kontemplacji w górach. Idą na Halę Gąsienicową i stamtąd dalej, w kierunku Zawratu. Pogoda tego dnia jest nie najlepsza. Wieje silny wiatr, pada śnieg, przez granie przewalają się mgły. Gdy dochodzą do Zmarzłego Stawu, słyszą dochodzący gdzieś z góry kobiecy głos, wzywający pomocy. Nie mogą określić dokładnie miejsca, skąd dochodzi wołanie, więc dzwonią przez telefon komórkowy do TOPR. Ratownicy proszą ich, żeby porozglądali się wokół i jeśli mogą - podeszli nieco wyżej i spróbowali zlokalizować miejsce, skąd dochodzi wołanie. Równocześnie z Hali Gąsienicowej udaje się w tamten rejon dwóch ratowników. W centrali organizuje się większa grupa ratowników, która oczekuje na bardziej konkretne informacje, by zabrać odpowiedni sprzęt. Tymczasem księża potwierdzają, że wołanie dochodzi gdzieś znad szlaku na Zawrat, najprawdopodobniej ze ścian Koziego Wierchu. Na chwilę mgły odsłaniają Kozi Wierch i księża widzą jakąś? postać w ścianie, machającą do nich czymś czerwonym. Ponieważ widoczność znów się psuje, księża schodzą na Halę, a nad Zmarzły Staw docierają ratownicy z Murowańca. Im też trudno zlokalizować turystkę w ścianie Małego Koziego Wierchu. Podchodzą więc wyżej. Słyszą głos, lecz nie widzą wołającej niewiasty. Namierzają najdokładniej jak mogą miejsce, jeden z nich wchodzi w ścianę. Po chwili, ze względu na trudności, musi się wycofać. Gdy schodzi, ze ściany spada... czerwony biustonosz. Postanawiają próbować dostać się do oczekującej na pomoc dziewczyny z grani Małego Koziego Wierchu. W tym czasie nad Zmarzły Staw dochodzi ekipa toprowców z Zakopanego. Robi się ciemno, strzelają rakiety, oświetlając ścianę. Ci, którzy są na grani, dostrzegają kilkadziesiąt metrów niżej, na skalnej półce, postać. Zakładają stanowisko i zjeżdżają na linie. Dziewczyna jest jakieś 40 m pod granią. Gdy jeden z nich dojeżdża do niej, uradowana, mówi: - Chłopaki, przyjdźcie jutro, bo po nocy to pewnie trudno się ratuje. Ratownicy wyciągnęli ją na grań i sprowadzili do Murowańca. Po drodze dziewczyna opowiedziała, jak doszło do całego zdarzenia. Dwa dni wcześniej wyszła sama z Murowańca z zamiarem dotarcia przez Zawrat do Pięciu Stawów. Nad Zmarzłym Stawem zgubiła częściowo zasypany szlak i weszła w ścianę Małego Koziego Wierchu. Doszła do miejsca, skąd nie było już odwrotu. Zaczęła wzywać pomocy, ale pogoda była na tyle kiepska, że nikt nie pojawił się w tamtym rejonie. Dziewczyna spędziła noc na skalnej półce, w śpiworze, który zresztą przemókł od śniegu. Następnego dnia też nikt się nie pojawił i nikt nie usłyszał wołania o pomoc. Dopiero na trzeci dzień nad Zmarzłym Stawem dostrzegła trzech turystów. Zaczęła wołać. Ponieważ była ubrana w ciemną kurtkę i spodnie, trudno było ją dostrzec na tle szarych skał. Jedyną kolorową rzeczą, jaką miała, był czerwony biustonosz. Zdjęła go i zaczęła wymachiwać licząc, że w ten sposób zostanie zauważona. Gdy zobaczyła, że księżą idą w dół, a następnie jeden z ratowników wycofuje się ze ściany, mimo że jest tylko kilkadziesiąt metrów od niej, rzuciła biustonosz licząc, że dzięki temu zostanie zlokalizowana. Na pytanie, skąd u niej tak dobra forma, mimo dwóch nocy spędzonych na skalnej półce, w śniegu, wietrze i mrozie, odpowiedziała, że od lat mieszka na Alasce. Tam też są góry, śnieg i zimno i trzeba umieć sobie radzić. A biustonosz? Wisi sobie na honorowym miejscu w pewnej leśniczówce. Przychodzące tam turystki myślą sobie choć co, a to pan leśniczy i zarazem ratownik spełnił swój obowiązek i uratował życie jego właścicielce. Wracając do księży. Mam ogromną nadzieję, że swoim dobrym uczynkiem, który być może uratował życie dziewczyny, odkupili grzech nieobecności tego dnia na rekolekcjach. Niech kto chce, myśli, że to tylko przypadek. A może tym przypadkiem pokierował NAJWYŻSZY? "

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group